piątek, 5 czerwca 2009

Starość

Dzisiaj wyszłam z Polą na szczepienie. Na podwórku natknęłam się na karetkę. Wyprowadzili do niej na wózku sąsiadkę - staruszkę , która mieszkała w sąsiedniej klatce na pierwszym piętrze. Sąsiedzi powiedzieli że zabierają ją do domu starców. Na ustach miała uśmiech a w oczach łzy. Pomachała do nas - do sąsiadów, jakby chciała powiedzieć muszę jechać, trzymajcie się, ja już nie wrócę. Stałam jak sparaliżowana. Jedna sąsiadka powiedziała że była u niej parę razy. Podbiegła ją ucałować. Później mówiła że jej mama albo ciotka, nie pamiętam kto przeżyła trzy dni poza domem. Chwilę później stałam w korku, a ta karetka stała przed nami. Siedziała w niej ta kobieta i jechała do swojego nowego domu. Na pewno wiedziała że już nie wróci na Targową. Widziałam ją wcześniej często jak przesiaduje na balkonie.
Kurcze jednak nie mogę się ciągle oswoić ze śmiercią. Powiedziałam Tomkowi, że chyba najlepiej jest zginąć w wypadku. Tomek powiedział że chyba tak. Dobrze że nie prowadziłam bo nic nie widziałam przez zapłakane oczy. A przecież Mikołaj nie był z nami tylko w przedszkolu i biedny zostałby sam.

2 komentarze:

KahRos pisze...

Skąd wiadomo, że do domu starców? Gdzie są takie w Warszawie? Ona nie miała nikogo? Kurwa, mnie też czeka taka wywózka... Chyba, że mnie wcześniej coś przejedzie ;)

maga karpo pisze...

Miała, ale chyba potrzebuje opieki albo nie mają warunków, nie wiem. Byłam kiedyś w takim miejscu. Tam ludzie sobie żyją i mają całkiem fajnie - opieka jest , koledzy i koleżanki. Tych ludzi których mijałam nawet byli uśmiechnięci.